Nie wiem czy zauważyliście, ale w Słowniku Mowy Miejskiej (Urban Dictionary) pojawiło się właśnie zupełnie nowe słowo: isolationship. Słowo, którego tłumaczenie na polski może przysporzyć wielu problemów, ale dla osób władających jako tako językiem angielskim, jego sens jest intuicyjnie zrozumiały. Słowo isolationship powstało w opozycji do popularnego relationship znaczącego ni mniej nie więcej tylko relacje bądź związki. Słowo relacje rzadko występuję samo, bo z jego własnej istoty wynika, że nie znosi samotności. Mówimy bowiem o relacji z innymi ludźmi, z bliskimi, z rodziną, z przyjaciółmi, ze światem i tak dalej…
Isolationship, według jednej z definicji w słowniku Mowy Miejskiej, to silne poczucie więzi ze sobą oraz z domownikami powstałe w wyniku długiego okresu społecznej kwarantanny. Jak patrzę na słowo isolationship to wyobrażam sobie, że opisuje świat cichszy, bardziej kameralny niż ten sprzed kwarantanny. Świat bez neonów i ciśnienia, świat w dresie i kapciach, bez masek (cóż za szerokie pojęciowo słowo w obecnym czasie) i bez mnogości ról, bez hałasu i przepychu, poza zwykłym wielu domach harmidrem towarzyszącym dziecięcym zabawom. Wielu z nas tego właśnie chciało i potrzebowało, ale w pędzącym świecie nie wydawało się to możliwe. Weekend bez napiętego harmonogramu ostatnio zdarzył nam się… No nie, nie pamiętam kiedy się zdarzył, tyle tygodni razem ostatnio spędziliśmy… No nie, nie przypominam sobie takiej sytuacji.
Ale isolationship to nie tylko domownicy. Społeczne odosobnienie daje nam niezwykłą szansę przebywania z samym sobą i budowania głębokiej więzi w tej najważniejszej życiowej relacji. To czas zadawania sobie pytań i szukania odpowiedzi, analizowania naszych priorytetów i walki z dotychczasową inercją, która nadała naszemu życiu prędkość nad którą nie panujemy. W jednym z poprzednich wpisów na NiecoMniej wspominałem, że pęd daje nam pozorne poczucie szczęścia. Myślimy: Tyle się dzisiaj działo! To był dobry dzień. Tymczasem nie musi tak być. To, że się dużo działo oznacza tylko tyle, że się dużo działo. To, czy to był dobry dzień, nie jest z tym wcale związane. Pozostawanie w izolacji nie jest proste, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni do przebywania z samymi sobą przez tak długi czas i z tak ograniczonym dostępem do bodźców z zewnątrz. Ale to przede wszystkim niezwykła okazja, którą warto wykorzystać. Bycie z sobą samym jest moim zdaniem jedną z najpiękniejszych przygód jakie przeżywamy w życiu. Jeśli w czasie odosobnienia czujesz się źle, to zastanów się, dlaczego musisz szukać poczucia radości na zewnątrz, a nie w sobie i w swoim domu. Może odpowiedź jest trywialna, może banalna, a może wynika z głębszych trudności, które na co dzień tłumisz.
Każdy z nas dziś przeżywa natłok myśli, w którym co jakiś czas uparcie pojawia się niepokój. Jest on całkowicie naturalny, bo czujemy, że coś się zmienia. Na dodatek nasz wpływ na te zmiany jest ograniczony, co potęguje tylko odczucie niepokoju. Dlatego dziś powinniśmy szukać w sobie odwagi. Sami wiecie i macie doświadczenie, że zmiany są dobre i nie należy się ich bać. Sami widzicie jak niezwykła stoi przed nami szansa. Nie myślcie o społecznej zmianie, bo taka raczej nie nastąpi (miała nastąpić już po wielu społecznych traumach…), ale myślcie o własnej zmianie. Jak z tej izolacji wyjść odrobinę lepszymi. Ja dziś czuję, że powinienem i chcę być bardziej pomocny dla świata na co dzień. Nie tylko robić zakupy dla seniorów czy organizować wolontariuszy w czasie pandemii. Wiem, że większy sens ma robienie dobrych rzeczy dla ludzi niż ciągła pogoń za… No właśnie, a Ty za czym gonisz? Olga Tokarczuk w swoim felietonie Nadejdą nowe czasy podkreśla, że „Wirus (…) pokazał nam, że nasza gorączkowa ruchliwość zagraża światu. I przywołał to samo pytanie, które rzadko mieliśmy odwagę sobie zadać: Czego właściwie szukamy”?
Isolationship pomógł mi uspokoić mój niepokój i chyba ponownie wyzwolił we mnie odwagę do zadawania pytań samemu sobie. Pęd sprzyja bowiem inercji i bezrefleksyjności, a bezruch nakłania do refleksji i uważności. Usiądź i pomyśl, bez serialu i telefonu. Jak umiesz to pomedytuj. Zrób ćwiczenia dla swojego zdrowia. Wyrzuć stare papiery i rzeczy, które zbierałeś całe życie, ale nie są Ci dziś do niczego potrzebne. Posortuj ubrania i przygotuj do wydania książki, do których nigdy nie sięgniesz. A jak zrobisz już sobie miejsce, to jeszcze raz usiądź i pomyśl. Miej odwagę zadać sobie pytania, których jeszcze nigdy nie zadawałeś. Jak musisz to popłacz, jak chcesz to się uśmiechnij. Przytul bliskich. Na chwilę zapomnij o negatywnych wiadomościach. Weź głęboki wdech i uciesz się z isolationship.
2 komentarze
Dla niektórych izolacja to pierwsze od lat zetknięcie się z samym sobą. Może być bolesne, ale pewnie wyjdzie nam na dobre, bo wielu z nas uświadomi co jest ważne, co nie, co było robione z nawyku, bezmyślnie, bez zastanawiania się nad tym czy tego chcemy. U siebie obserwuje fale kontaktów od osób, z którymi straciłam styczność dawno temu, a kiedyś były ważne w moim życiu i zostały „zgubione” w pędzie codzienności. Duży pozytyw!
Agnieszka 🙂
Pytanko. Co to znaczy że „na pewno wyjdzie na dobre”. Ja nie mam takiego przekonania. Jeśli ktoś w czasie izolacji poczuje się „źle” z samym sobą i nie będzie w stanie się nad tym faktem zreflektować, albo nie otrzyma pomocy, to może mu to nie wyjść na dobre. Nie?
Chociaż moja dusza optymisty chciałaby, żeby każdemu izolacja wyszła na dobre 🙂